W Hel-Magnificat,Wspólnoty

NIECH BĘDZIE TAK, JAK TY CHCESZ, PANIE

NIECH BĘDZIE TAK, JAK TY CHCESZ, PANIE

Urodziłem się w 1974 roku w Gdyni. Ukończyłem szkołę podstawową, a potem liceum. Nie miałem nawet najmniejszych problemów z nauką. Nie zawsze byłem najlepszy, ale zawsze „z przodu”. Miałem wrodzoną wrażliwość na potrzeby i krzywdę innych, co spowodowało, że dość łatwo zagubiłem się w życiu.

Czas szkoły średniej był dla mnie okresem poszukiwań sensu i głównej wartości życia. Oczywiście wartości i sposób wychowania wyniesione z domu okazały się niezbędne w tych poszukiwaniach i ochroniły mnie przed popełnieniem wielu błędów. Nie oznacza to jednak, że ich nie popełniałem, mimo że zawsze starałem się być wierny swoim ideałom. Jak większość ludzi w naszym kraju, byłem katolikiem chodzącym do kościoła w każdą niedzielę i święta, jednak w środku byłem pusty.

NA ŻYCIOWYM ZAKRĘCIE

Przełomowym momentem w moim życiu był bardzo ciężki wypadek samochodowy, w którym uczestniczyłem. Choć był poważny – nic mi się nie stało. Wtedy zrozumiałem, że dostałem w życiu drugą szansę i coś zaczęło się we mnie powoli zmieniać. W międzyczasie poznałem kobietę mojego życia – Anię. Wzięliśmy ślub, a później urodziło się nam dziecko.

Wszystkie moje działania i decyzje były przemyślane, spokojne, wyważone, podejmowane bez pośpiechu. Byłem już wtedy od kilku lat żołnierzem zawodowym. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwy w życiu, jakie prowadzę, a jednak ciągle czegoś mi w nim brakowało. Brakowało decyzji o całkowitym podporządkowaniu się woli Boga. On jednak nauczył mnie pokory. Stało się to w momencie, w którym miała przyjść na świat moja ukochana i wytęskniona córeczka. Ostatnie badania przed porodem (oczywiście w prywatnym gabinecie) nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Prawda okazała się jednak być zupełnie inna. Jeszcze tego samego dnia, a raczej nocy, ogrom bólu mojej ukochanej żony, szaleńcza jazda do szpitala, badania. Musiałem wracać do pracy, ale otrzymałem zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Gdy po ok. dwóch godzinach zadzwoniłem do szpitala z pytaniem, jak przebiega akcja porodowa, uzyskałem odpowiedź, że lekarze najpierw muszą uratować moją żonę, a później moją córeczkę, o ile to się uda.

PANIE, GDZIE JESTEŚ?!

Miałem tysiąc myśli w głowie. Wściekłość zalała moje serce. Niepokój i złość – to były uczucia, które mi towarzyszyły. Gdy dojechałem na miejsce – spotkałem ordynatora, wymieniliśmy kilka zdań na korytarzu. Już wiedziałem: obie żyją, ale moja córeczka Kinga jest w stanie krytycznym. A ja, jeden z najlepiej wyszkolonych w pracy ludzi, mający władzę, powszechnie szanowany – miałem łzy bezsilności w oczach. Czekał mnie kolejny dzień czekania i kolejna rozmowa z ordynatorem pozbawiająca moją córeczkę wszelkich szans na przeżycie i przygotowująca mnie na najgorsze. Kłóciłem się z Bogiem i wyrzucałem mu niesprawiedliwość. Zasypywałem Go pytaniami: Gdzie jesteś, że na to pozwalasz? Gdzie jesteś, kiedy Cię potrzebuję? A On był ciągle koło mnie, tylko moje zaślepione złością oczy tego nie widziały. Aż do momentu, gdy zrozumiałem słowa: „Nie moja, a Twoja wola niech się stanie”.

Gdy pogodziłem się już z ewentualną śmiercią mojej ukochanej córeczki, powiedziałem ordynatorowi, że chcę ją ochrzcić zanim odejdzie. Oczywiście tak się stało. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Jej stan diametralnie się polepszył – z dnia na dzień było lepiej. Po dwóch tygodniach była już w domu całkowicie zdrowa. Dziś czasami żartuję, że tylko ona ma czworo chrzestnych – dwóch ze szpitala (gdy była chrzczona z wody w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia) i dwóch z Kościoła, kiedy już całkowicie zdrowa została oddana Bogu.

Gdy przyszły kolejne trudne doświadczenia (np. po dwóch miesiącach córeczka zachorowała na zapalenie płuc) – byłem już na to duchowo przygotowany. Powiedziałem Jezusowi: Poprowadź mnie, Panie, Tobie powierzam mą drogę. Jezus stał się centralną postacią w moim życiu i nieraz ratował mnie w sytuacjach bez wyjścia. Mówię Mu: Niech będzie, Panie, jak TY chcesz. On jest Drogą, Prawdą i Życiem!

Jarek