W Hel-Magnificat,Wspólnoty

Morze łask z nieba……

W 2013 roku w środku pięknego, słonecznego lata narodził się Cyprian – najmłodszy z czwórki rodzeństwa. Byliśmy zwykłą rodzina, w niedzielę chodziliśmy do Kościoła, jak każdy mieliśmy swoje marzenia i plany… Nikt z nas nie spodziewał się co przyniesie wkrótce los…

Już w drugim tygodniu życia Cyprianka, rodzinna sielanka została wystawiona na trudną próbę… U naszego syna ujawniły się napady zgięciowe, jedna z najbardziej obciążających rodzajów epilepsji. Początkowo lekarze nie potrafili rozpoznać przyczyny choroby, wiadomo było jednak, że nie rokuje nic dobrego… nie wiedzieli co nam powiedzieć… „Jedyna nadzieja w modlitwie” – usłyszeliśmy. Od tej pory każdy dzień wypełniony był walką o zdrowie Cypriana… widać było, że epilepsja zatrzymuje rozwój dziecka. Pogrążyliśmy się w wypełnionej ogromnym bólem modlitwie… Ojciec Proboszcz w naszej parafii podarował Cyprianowi wodę święconą od Matki Bożej z Lourdes, którą podawaliśmy dziecku po kropelce i zawierzaliśmy naszego synka opiece Matki Bożej… ciągłe wyjazdy do lekarzy, rehabilitacje pochłaniały całe dnie… Starsze rodzeństwo szybko musiało się usamodzielnić. Było ciężko, ale leki dobrze działały na Cypriana, a ćwiczenia przynosiły zadowalające efekty… Nauczył się siedzieć, chodzić i wiele innych umiejętności, na które nie dawano szans…. „To CUD” – usłyszałam na jednej z wizyt lekarskich… Byłam przeszczęśliwa…

Niestety przyszedł dla nas jeszcze trudniejszy czas… Cyprian w wieku 17 miesięcy zachorował na ospę wietrzną… Ten wirus spowodował nawrót epilepsji jeszcze silniejszej i niestety nie do opanowania farmakologicznie… Leki przestały działać… Rok 2015 przyniósł wiele cierpienia, rozpaczy i bezsilności… Okazało się, że Cyprian, który od urodzenia choruje na epilepsję ma rozległą wadę mózgu. Było coraz gorzej, napady padaczkowe pojawiały się każdego dnia… Zmiany leków nie przynosiły poprawy… Podczas najcięższych napadów pojawiał się bezdech, który nas przerażał… Ciągłe czuwanie nad dzieckiem dniem i nocą było wyczerpujące… Byliśmy całkowicie bezradni, a lekarze też nie mogli nic zrobić… Cała rodzina została sparaliżowana tą sytuacją. Starsze dzieci miały koszmary senne i problemy emocjonalne widząc co dzieje się z ich bratem. W międzyczasie okazało się, że starszy brat Nicolas ma wadę serca i najprawdopodobniej chorobę tkanki łącznej i musi być także pod stałą opieką lekarską… Ta sytuacja nas przerosła… Pojawiła się silna depresja, nerwica… problemy finansowe… Tego było zbyt dużo… Nie miałam siły walczyć, nie miałam siły wstać z łóżka… Każdego dnia pojawiała się ta sama bezradność i myśli samobójcze… Ale nie mogłam przecież zostawić czwórki dzieci, które tak bardzo mnie potrzebowały… nie umiałam sobie poradzić z tą beznadziejną sytuacją…

Pewnego dnia mąż wyczytał w internecie o Mszy Św. z modlitwą o uzdrowienie na duszy i ciele. Zaproponował, abyśmy tam pojechali. Zabraliśmy ze sobą chłopców. Rozpoczął się już ROK MIŁOSIERDZIA BOŻEGO. Spotkanie z Panem Jezusem trwało ok. 3-4 godziny. Pamiętam to jak dziś. Pomimo tego, że musiałam przez cały czas trzymać Cypriana na rękach i ze zmęczenia klęcząc osuwałam się na podłogę, to czas jakby się zatrzymał… Brak mi słów, aby opisać te niezwykłe chwile… Łzy spływały po moich policzkach, kiedy Kapłan przechodził obok z Monstrancją… Nauka płynąca z ust Kapłana była dla mnie bezcenna… Dziś wiem, że to Duch Święty napełniał mnie siłą, której tak bardzo mi brakowało… Z niecierpliwością czekałam na następne tak wyjątkowe spotkanie…

Początkowo wydawało się, że moja modlitwa nic nie daje… może nie dla mnie są te wszystkie cudowne łaski – myślałam… Jak bardzo się wtedy myliłam!!! Nie zdawałam sobie sprawy z tego co wokół mnie się dzieje… Powoli moje oczy zaczęły się otwierać i zaczęłam dostrzegać rzeczy, na które wcześniej w ogóle nie zwracałam uwagi, a moja dusza potrzebowała oczyszczenia z grzechów, które do tej pory mi nie przeszkadzały…

Wokół mnie zaczęły pojawiać się ludzie „Aniołowie”, którzy obdarzyli naszą rodzinę wsparciem i wyciągnęli do nas pomocną dłoń. Chłopcy trafili do Fundacji, gdzie gromadzone były środki na ich leczenie. Często nieznajomi otwierali swe serca i pomagali… Okazało się, że najlepszym rozwiązaniem dla Cypriana jest zdiagnozowanie w niemieckiej klinice w kierunku leczenia operacyjnego- usunięcia chorej części mózgu, która zaburza cały rozwój dziecka. Koszty takiego leczenia były jednak ogromne i przerastały nasze możliwości… Pojawiło się jednak mnóstwo dobrych ludzi o wielkich sercach, dzięki którym udało się uzbierać niezbędne środki. Kiedy pojechaliśmy z synem na diagnostykę do Niemiec nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, co powiedzą lekarze… Mieliśmy jednak świadomość, że uzbierane pieniądze na leczenie nie dają żadnej gwarancji zdrowia dla Cypriana… Jedynie modlitwa dawała nadzieję… Wszystko w rękach Boga…

Na jednej z Mszy Św. z modlitwą o uzdrowienie pojawił się Kapłan z obrazem Św. Filomeny. Ze łzami w oczach wysłuchałam opowieści o tej niezwykłej Świętej oraz wielu świadectw – uzdrowień, które miały miejsce za wstawiennictwem Św. Filomeny po namaszczeniu chorych miejsc Świętym Olejem. Odszukaliśmy więc mały Kościółek w Luzinie, gdzie co miesiąc przybywają rzesze ludzi, by czcić Św. Filomenę. Ksiądz Zbyszek namaścił głowę Cypranka Św. Olejkiem oraz pobłogosławił naszego synka. Od tej pory przy każdym ciężkim napadzie epileptycznym, gdy zatrzymywał się oddech Cypriana ,namaszczaliśmy Jego głowę Św. Olejkiem i trwaliśmy w modlitwie. Od tego czasu do operacji minął prawie rok… Niesamowite, że ataki stały się dużo łagodniejsze, mijały samoistnie i nie było już konieczności wzywania karetki i ciągłych hospitalizacji…

Pan Jezus zaprosił nas także na spotkania do Odnowy w Duchu świętym „Magnificat” w Helu, gdzie spotkaliśmy niezwykłych ludzi… otrzymaliśmy ogromne wsparcie duchowe… Nie byliśmy już z tymi wszystkimi trudami sami. Mogliśmy podzielić się swoimi problemami, trwaliśmy na wspólnych modlitwach uwielbiając Pana Jezusa i Matkę Przenajświętszą za wszystkie łaski płynące z nieba… Karmiliśmy się słowem Bożym… Odnalazłam prawdziwy sens życia… Pan Jezus stał się moim światłem i moją nadzieją… a wszystkie problemy nie były już tak przytłaczające jak dotychczas…

Tuż przed wyjazdem na leczenie do Niemiec wybraliśmy się na rekolekcje z Ojcem Johnem Bashobora. Zawierzyłam w tej modlitwie całą swoją rodzinę. Wiedziałam bowiem, że Pan Jezus zna nas lepiej niż my sami i On najlepiej wie czego nam potrzeba. Postanowiłam oddać Bożej Opatrzności wszystkie trudy i problemy naszej rodziny. Muszę jednak przyznać, że zostałam bardzo zaskoczona… Stała się niezwykła rzecz podczas tej modlitwy… Poczułam ogromną radość, taką prawdziwą i szczerą… jakiej bardzo dawno już nie czułam… Zrozumiałam, że to Duch Święty mnie dotyka… Tuż po chwili Ojciec John powiedział, że w tej chwili Pan Jezus uzdrawia kobietę z krwotoków, licznych skrzepów i problemów kobiecych… W pierwszej chwili pomyślałam, że to niemożliwe… że to nie mogę być ja, ponieważ nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, aby prosić o uzdrowienie siebie… To byłam jednak ja… Zostałam uzdrowiona z ciężkiej depresji oraz intymnych dolegliwości, które stały się dla mnie już normalnością, a zaczęły się tuż po porodzie Cypriana… Wiedziałam, że czeka mnie operacja, jednak ze względów zdrowotnych syna nie mogłam się poddać zabiegowi… najważniejsze było dla mnie dziecko, które potrzebowało mnie każdego dnia. Uzdrowienie na duszy i ciele dało mi niezachwianą siłę i wiarę, że Pan Jezus jest ze mną we wszystkich trudach i problemach, że nie jestem sama!!! Nauczyłam się dostrzegać to co naprawdę ważne i uświadomiłam sobie, że zawsze kiedy jest mi źle i trudno to odnajduję ukojenie w modlitwie… w różańcu… w Eucharystii…

Modlitwy nasze zostały wysłuchane. W Niemczech okazało się, że główne ognisko padaczkowe umiejscowione jest w tylnej części prawej półkuli mózgu i jest możliwość operowania Cypriana… Wiedzieliśmy, że czeka nas trudny czas… Dodatkowo wkrótce okazało się, że zaszłam w kolejną ciążę… w chwili kiedy dowiedziałam się, że spodziewam się kolejnego maleństwa poczułam przerażający niepokój, strach… Milion myśli kotłowało się w mojej głowie: ” Jak to możliwe? Przecież Cypriana czeka operacja? Jak ja sobie poradzę? Przecież już teraz jest tak ciężko. A co powiedzą ludzie? Jak ja zniosę te wszystkie komentarze???” I nagle , w jednej chwili, przez ten natłok myśli przebił się jakby głos: „ZAUFAJ” – usłyszałam. To jedno słowo zagłuszało wszystkie niepokoje… Wiem, że to nieprawdopodobne, ale w jednej chwili poczułam szczęście… w głębi serca bardzo chciałam mieć jeszcze kiedyś dziewczynkę… „Panie Jezu to taki jest Twój plan dla mnie” -pomyślałam. Jednak bez uzdrowienia, które miało miejsce na rekolekcjach, pewnie nie byłoby możliwe zajście w ciążę. „Dziękuję Ci Panie Jezu”- pomyślałam. W chwilach, kiedy było naprawdę ciężko uporać się pomówieniami, zawsze wracało słowo „Zaufaj!!!” I tak jest do dnia dzisiejszego… W piątym tygodniu ciąży pojawiło się na mojej bieliźnie krwawienie… W szpitalu powiedziano mi, że ciąża jest zagrożona i prawdopodobnie nastąpi poronienie… Lekarz nie widział serca dziecka… Zalecił mi leżenie… mogłam wstawać wyłącznie do toalety… Byłam załamana, bo Cyprian bardzo potrzebował pomocy we wszystkich czynnościach… nie mogłam całe dnie spędzać w łóżku… Znów oddałam się modlitwie , zawierzyłam Opatrzności Bożej tą sytuację, która przerastała moje możliwości… „Panie Jezu, nie potrafię wybierać pomiędzy dwójką dzieci… Panie Jezu zajmij się tym… Prowadź mnie, a ja zaakceptuję wszystkie Twe decyzje..” Oddałam to dzieciątko opiece Przenajświętszej Maryi Pannie… Nie mogłam uwierzyć, że po kilku dniach wszystkie niepokojące objawy ustąpiły, a wraz z nimi wszystkie niepokoje… Kolejny raz doznałam Łaski Bożej… Nie przerażały mnie już nawet uszczypliwości innych… Wiedziałam już, że to Boże błogosławieństwo spłynęło na naszą rodzinę… Wspólnota Magnificat okazała mi bardzo duże wsparcie, które było dla mnie niezastąpione… Wspólne modlitwy przynosiły ukojenie duszy i wzmacniały wiarę, nadzieję i miłość… Mogę powiedzieć, że to moja druga rodzina…

Wkrótce okazało się, że Cyprian będzie miał siostrę… Pierwsze jej ruchy poczułam w czasie modlitwy różańcowej… Kiedy patrzę na rosnący brzuch to w mojej głowie jest ciągle Matka Boża, która tak troskliwie dba i ochrania moją małą dziewczynkę….

Pieniądze na operację uzbierały się zaskakująco szybko. Wielu ludzi ofiarowało nam także modlitwę w tym trudnym czasie oczekiwania. Tuż przed wyjazdem do Niemiec ofiarowaliśmy Msze Św. w intencji daru zdrowia dla Cypriana. Na koniec Eucharystii, Ojciec Pius błogosławiąc dziecko podarował Mu medalik z Sanktuarium, gdzie na obrazie Pana Jezusa krew wypływa z Jego serca . Na operację pojechaliśmy otuleni modlitwą… Tylko różaniec (odmawianie Nowenny Pompejańskiej i rozważanie części różańca św.) dał nam siłę, aby przetrwać ten najtrudniejszy czas w naszym życiu. Nie mieściło mi się w głowie na ludzki rozum, jak moje dziecko może funkcjonować bez części mózgu… Kiedy zabrano Cypriana na salę operacyjną nie potrafiliśmy opanować łez… Całkowicie pogrążyliśmy się w modlitwie i poddaliśmy się działaniu Ducha św. Operacja trwała cały dzień… Podczas zabiegu otwierano połowę czaszki i wszystko mogło się zdarzyć… Nie potrafię nawet opisać, co wtedy czułam… Kiedy Cyprian obudził się… od razu wsunął mi się na kolana, mówił mama, wtulał się we mnie, abym przy Nim czuwała, ruszał rączkami, nóżkami, był świadomy… Chwała Tobie Panie Jezu za ten CUD !!! Pierwsze dni były pełne cierpienia… ale z każdym dniem Cyprian czuł sie coraz lepiej… Po dwóch tygodniach tuż przed świętami Bożego Narodzenia wróciliśmy do domu… To były dla nas cudowne Święta… otrzymaliśmy bezcenny prezent – zdrowie Cypriana… Oczywiście czekała jeszcze trudna i żmudna rehabilitacja, ale spływające z nieba łaski dodawały i wciąż dodają nam sił we wszystkich trudnościach… Cyprian małymi kroczkami robi postępy w rozwoju… Nie jest już ciągle zmęczony i otępiały… wcześniej przewracał się przy najmniejszych nierównościach nawet chodząc po trawie, musiał być pod stałą opieką, miał bardzo słabe rączki i nóżki… mając trzy lata jeździł jeszcze w wózku… Teraz mija piąty miesiąc od operacji… Ataki padaczkowe minęły… Wraz z nadchodzącą wiosną ujawniły się sukcesy Cypriana… uwielbia spacery… nie rozstaje się ze swoim rowerkiem biegowym, na którym bez problemu utrzymuje równowagę, biega, wspina się na drabinki, lubi huśtawki, jest pogodny i powoli każdego dnia uczy się nowych umiejętności, które dla zdrowych dzieci sa normalnością, natomiast dla nas są ogromnym sukcesem… Oczywiście Cyprian wymaga jeszcze rehabilitacji, pomocy psychologa, logopedy i pedagoga… aby nauczyć się funkcjonować wśród ludzi, dzieci… Błogosławieństwo Boże jest dla nas cennym drogowskazem, światem i drogą… Wierzę, że to dziecko będzie rosło na chwałę Pana… Cypek nie rozstaje się ze swoim medalikiem, który otrzymał od ojca Piusa… Strzeże Go jak oka w głowie… Aż mi się łza w oku kręci, gdy widzę jak zawieszony na szyi sznureczek wysunie się spod koszulki małego chłopca, a On ucałuje medaliki (Pana Jezusa, Matkę Bożą Pompejańską, Św. Michała Archanioła i Św. Filomenę) i schowa je pod bluzeczkę, aby przypadkiem się któryś nie zgubił. Jak się okazało już po operacji, medalik Pana Jezusa z krwią wypływającą z Jego serca ma niezwykłą siłę odpychającą wszelkie zło i demony związane z epilepsją. Pan Jezus przez ręce Kapłana , bez Jego wiedzy, podarował dziecku tak cenny i niezwykły prezent… To może być tylko działanie Boże, które naprawdę już wielokrotnie ujawniło nam Boże miłosierdzie i morze łask płynących z nieba …

Kolejnym świadectwem Bożego miłosierdzia oraz Opieki Matki Przenajświętszej jest Kaja – dziewczynka, która wkrótce przyjdzie na świat, a Cyprian będzie starszym bratem. W szóstym miesiącu ciąży doznałam poważnego upadku z krzesła, które pękło pod moim ciężarem… Krew lała się strumieniami… W drodze do szpitala nie chciałam nawet myśleć, co z dzieciątkiem… Płakałam z bólu jak dziecko… Nie wiedziałam, czego sie spodziewać… W aucie odmawiałam tylko różaniec w intencji o zdrowie dziecka odliczając kolejno zamiast paciorków, kostki na dłoniach, gdyż nie zdążyłam zabrać z domu różańca… Lekarz patrzył na mnie z politowaniem… Krwiaki i opuchlizna uniemożliwiały badanie ginekologiczne… Z niepokojem oczekiwałam na badanie USG… Matka Boża ochroniła jednak kolejny raz moją małą dziewczynkę, ponieważ wszystkie obrażenia były na zewnątrz, natomiast dzieciątko było nienaruszone… Cierpiałam kilka dni, gdyż miałam problem z siedzeniem, chodzeniem i większość czynności sprawiał mi ból, ale najważniejsze było dla mnie, że dzieciątko jest bezpieczne… Zresztą rany goiły się tak szybko, że nawet lekarz był zdumiony całą tą historią.

Dzisiaj dziękuję Panu Jezusowi za chorobę Cyprianka, za wszystkie trudne chwile, za wszelkie łaski, które zmieniły nasze życie duchowe, pozwoliły odnaleźć drogę i prawdziwy sens życia. Amen.

Wkrótce urodziła się Kaja Helenka – oczekiwana dziewczynka… Tuż przed rozwiązaniem zmarła moja ukochana babcia Helena. Byłam bardzo nieszczęśliwa, że nie mogę pojechać na pogrzeb, gdyż leżałam już w szpitalu. Smutek przeplatał się z niecierpliwością i oczekiwaniem na rozwiązanie… Kaja urodziła się na pokrzepienie serc całej rodziny w godzinę mszy św. pożegnalnej BABCI HELENY… Kolejny raz doświadczyłam niezwykłej łaski Bożej i opieki Aniołów… Poród przebiegł bez problemów, a ból i cierpienie oddałam za dusze w czyśćcu cierpiące, by dostąpiły miłosierdzia Bożego…
Chwała Panu Jezusowi za morze łask płynących z nieba…

Martyna Gaweł
Wspólnota Magnificat Hel
Ps. Świadectwo otrzymałem 09.05.2017,czyli dokładnie w 33 rocznice powstania naszej wspólnoty. LL